Oswoić śmierć
Spotkałam niedawno znajomą siedmiolatkę w piaskownicy. Powiedziała mi, że za parę dni idzie do szkoły. - To jest wielka zmiana powiedziałam. Mała zamyśliła się – całe życie jest jedną wielką zmianą – dodałam, jej oczy znieruchomiały , po chwili powiedziała w zamyśleniu, taak. I w tym momencie przypomniałam sobie, jak koleżanka opowiadała wnuczce o śmierci dziadka. Cała rodzina zebrała się przy łóżku odchodzącego i dziewczynka zapytała babcię co jest dziadkowi. -To jest przemijanie, wszyscy umrą, ja umrę i twoja mama i tata wejdą na moje miejsce. Rodzice wychowają ciebie, później kiedyś umrą i ty wejdziesz na ich miejsce,będziesz miała swoje dzieci i tak to życie mija. - Aha - odpowiedziała i poszła się bawić.
Dzieci biorą życie takim,jakim jest. To dorośli swoimi lękami i schematami burzą normalną kolej losu.
Pierwsze listopadowe dni, nastrajają do refleksji. Zastanawiam się nieraz, jak pogodzić chcenie osób, żeby ci, których odprowadzają na cmentarz jeszcze zostali, ze zmęczeniem życiem tych, którzy chcą odejść i odchodzą.Jak można pisać o śmierci, która jest wypierana z życia, w którym króluje kult młodości i o której niektórzy boją się nawet rozmawiać. Jakby nie istniała A istnieje, jest tak pewna, jak narodziny dziecka.
Gdy przemyśliwałam, w jaki sposób napiszę o śmierci, to czułam się spokojna. Jak zaczęłam pisać, poczułam niepokój w sobie, jakiś zadawniony,. Mam respekt przed śmiercią, ale nie boję się jej, raczej ciekawość, jak to się zadzieje, takie przejście na drugą stronę. W nieznane. To nieznane jest najtrudniejsze. I nie chcę płaczu, ani smutku, tylko radosne wspominanie chwil, w których byliśmy razem.
Opowiadał mi kiedyś znajomy restaurator o stypie: - tak radosnej uroczystości pogrzebowej, jeszcze nie przeżyłem, wszyscy opowiadali, jakie kawały robił zmarły. Pokładali się ze śmiechu.Słyszałam też kiedyś o podobnej sytuacji: nieboszczyk, jak żył, wiele razy podkreślał, że jak umrze to wszyscy żałobnicy mają się upić. I upili się. Było bardzo radośnie, jeszcze trochę to zaśpiewaliby mu sto lat.
Odprowadzaliśmy niedawno naszą koleżankę Seniorkę. Przy kaplicy stało Jej duże zdjęcie na tle kwiatów w jej ogrodzie. I tak Ją zapamiętam:radosną, ze swoimi ukochanymi kwiatami, wśród których królowała.
Nieraz zastanawiam, jeśli śmierć jest nieodzowna, a my jesteśmy wobec niej bezradni, to czy nie lepiej jest odważnie, radośnie i twórczo żyć, być życzliwym dla siebie i innych, niż bać się rozmawiać o tym co jest nieuniknione. I jeszcze chciałabym, żeby moi najbliżsi -gdy odejdę - żyli pełnią życia i byli szczęśliwi. Przecież kiedyś się spotkamy.
Słuchałam niedawno wywiadu z księdzem Bonieckim, opowiadał o swojej znajomej, której Niemcy zabili syna. Modliła się za niego codziennie...wieczny odpoczynek racz mu dać Panie...I przyśnił jej się z prośbą, żeby się modliła inaczej...Radosny odpoczynek racz mu dać Panie, a światło wiekuiste niechaj mu świeci radośnie Amen. Jaka zmiana, jedno słowo, a ile radości jest w modlitwie i wsparcia dla osoby modlącej się. Chociaż sytuacja się nie zmieniła.
Kiedyś oglądałam film. Jeden fragment szczególnie zapadł mi w pamięci. Ksiądz na plebanii je śniadanie, nagle wpada chłopak i krzyczy – dziadek prosi, żeby ksiądz przyjechał, bo umiera. - A nie mógł poczekać, aż zjem śniadanie? Ale od razu wsiadł na bryczkę i pojechał popędzając konia, żeby zdążyć z posługą. Bardzo zdziwił się, jak przyjechał. Umierający... reperował dach. Ksiądz zgorszony nakrzyczał na niego, a on spokojnie zszedł na dół i długo rozmawiał z kapłanem. Później była stypa, przy stole siedziała cała rodzina i umierający. Rozmawiali, żartowali , śmiali się. Nagle główny bohater wstał mówiąc – no, na mnie już czas, porozmawiał jeszcze chwilę z wnukiem, pożegnał się ze wszystkimi,położył się w drugim pokoju i umarł.
Byłam przy odchodzeniu mojej Mamy. Wiedziałam o Jej decyzji na ponad rok wcześniej. Informacje o tym, a później wsparcie przychodziły w snach. Gdy patrzyłam w Jej oczy widziałam granatową przestrzeń, a w Jej świetlistej twarzy, piękne,trudne życie. To było Misterium. Śpiewałyśmy często stare piosenki i byłyśmy. Ze sobą. Po prostu.Kiedyś ta Chudzinka wstała z łóżka i spadły z Niej spodnie od piżamy. Spojrzała na nie, na podłogą i ze śmiechem zaśpiewała: " Idźcie chłopcy do diabła, bo mi kiecka opadła, jak se kiecki poprawię, to się z wami zabawię, jak se kiecki poprawię,to się z wami zabawię". Zgłupiałam, myślałam, z krzesła spadnę, nie wiedziałam, czy mam płakać, czy śmiać się. I zastanawiam się nieraz, dlaczego po śmierci bliskiej osoby płaczemy (też płakałam), chodzimy w żałobie, a nie cieszymy się z tego, że tak długo była z nami. Może bardziej płaczemy nad sobą, nad żalem, tęsknotą, bezradnością?
W moim dzieciństwie śmierć była nieodzowną częścią naszego życia, braliśmy udział w pogrzebach, nieboszczycy leżeli w trumnach, w domach, wokół paliły się świece, stały kwiaty, modlono się. Niektóre dzieci sprawdzały, czy nieboszczyk rzeczywiście nie żyje, tarmosząc go za nogę. Sprawialiśmy pogrzeby wróblom, pszczołom,myszom, byliśmy przygotowywani do dorosłego życia. Normalnie.
Zastanawiam się nieraz, czy to jest możliwe, że życie kończy się wraz ze śmiercią. Jesteśmy cząstką przyrody, a ona ma swój rytm. Wiosna, lato, jesień, zima. Zawsze następują po sobie. Od wieków. Może też odrodzimy się po śmierci? W innym ciele, innym czasie, innym miejscu ?
Maria Orwat